przedruk
Jerzy Lackowski:
Całkowite zamknięcie szkół było błędem. Zdewastowało psychikę uczniów
Można było spróbować nauki hybrydowej, w której pewne elementy nauczania realizowane byłyby w szkole, w mniejszych grupach, w odpowiednim reżimie sanitarnym. Niestety, bez głębszego namysłu podjęto decyzję o całkowitym zamknięciu szkół. Dziś widzimy, jak dewastujące było to doświadczenie dla psychiki młodych ludzi - mówi dr Jerzy Lackowski, fizyk, dyrektor Studium Pedagogicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, w latach 1990 - 2002 wojewódzki kurator oświaty w Krakowie.
Czy trwające od 14 miesięcy nauczanie zdalne zdało w Polsce egzamin?
To trudne pytanie, gdyż nie mamy żadnego punktu odniesienia,
taka sytuacja zdarzyła się - nie tylko w Polsce - po raz pierwszy.
Brałem udział w badaniach prowadzonych na zlecenie MEN, dotyczących
nauki zdalnej w pierwszych miesiącach pandemii, ale mam wrażenie,
że nasz raport oraz zawarte w nim wnioski nie zostały wykorzystane.
Jedno jest pewne, nauczyciele reagowali bardzo różnie. Ci, którzy
już stosowali autorskie rozwiązania w pracy, sprawnie korzystali z
multimediów, znajdując nowoczesne drogi dotarcia do uczniów - dali
sobie świetnie radę. Byli też nauczyciele, którzy dzięki
ciężkiej pracy nadrobili „cyfrowe” zaległości, choćby w
korzystaniu z platformy MS Teams, stwarzającej możliwości
prowadzenia ciekawych zajęć zdalnych. Potrafili się oni wczuć w
sytuację swoich uczniów oraz zdawali sobie sprawę, że od jakości
ich pracy zależy uczniowska przyszłość. Niestety, z przykrością
stwierdzam, że są też nauczyciele, którzy wciąż traktują
zdalne nauczanie jako przejściowy „wybryk natury” i bardziej
starają się przetrwać, niż prowadzić pełnowartościowe lekcje.
Część z nich po ponad roku nauki zdalnej nadal ma duże problemy z
nowymi technologiami i nie potrafi tak ustawić „teamsów”, aby
np. uniemożliwić złośliwe wyciszanie lub też wyrzucanie uczniów
z systemu przez innych uczestników lekcji.
[...]
Szczególnie, gdy mówimy o najmłodszych uczniach. Jak pan ocenia decyzję o wprowadzeniu zdalnego nauczania w klasach I – III?
To już był w istocie absurd. Kiedyś wspaniała, mądra
nauczycielka zapytała mnie ze szczerą troską w głosie, czy nie
wiem przypadkiem, jak się zdalnie uczy dzieci pisania? Niech pan
sobie wyobrazi lekcję zdalną z siedmiolatkiem. To jest absolutna
fikcja. Szczerze się dziwię, że nikt z decydentów nie przemyślał
tej kwestii wcześniej. Te dzieci naprawdę mogły chodzić do szkół,
a zostały skierowane na zdalne nauczanie, kolejny raz przed
Wielkanocą, pomimo że wówczas zdecydowana większość nauczycieli
była już zaszczepiona.
To zupełnie jak w ochronie zdrowia. Lekarze są już zaszczepieni, ale wielu wciąż woli wygodne teleporady, ze zgubnym skutkiem dla społeczeństwa… Odetchnijmy jednak na moment od grzechów decydentów i nauczycieli. Rodzice też nie są bez winy.
Zdarzało się, że część z nich rozwiązywała za swe
dzieci zadania na klasówkach, siedząc tuż obok nich. W ten sposób
dochodziło do zwykłych edukacyjnych oszustw, które będą miały w
przyszłości bardzo niekorzystny wpływ na dzieci. Oczywiście,
wsparcie ze strony rodziców jest czymś bezcennym, ale ono musi mieć
swoją granicę. W efekcie teraz nauczyciele ostrzegają uczniów, że
po powrocie do szkół będzie się sprawdzać ich faktyczną wiedzę,
co jeszcze bardziej wzmaga uczniowski stres. Z drugiej strony mamy
też częste przypadki uczniów, którzy z różnych powodów nie
uzyskiwali wsparcia ze strony najbliższych, jak również mieli
trudne warunki do uczestniczenia w zdalnym nauczaniu i w efekcie
zaczęli się gubić, choć wcześniej dawali sobie dobrze radę z
nauką. Sporo szkół i nauczycieli nie umiało się dotychczas z tym
problemem zmierzyć i pomóc tym uczniom.
Szkoły to również dyrektorzy. Co wynika z pańskich obserwacji ich działań?
Mimo wprowadzenia obowiązku zdalnego nauczania,
przez wiele tygodni było sporo szkół, w których nauczyciele nie
pracowali online w czasie rzeczywistym, tylko stosowali coś na
kształt zlecanej rodzicom edukacji domowej, czyli po prostu
przesyłali uczniom zadania i materiały do przerobienia. Część
dyrektorów nie potrafiła zupełnie zapanować nad tym zjawiskiem.
Nie korzystali też z możliwości uczestniczenia w prowadzonych
lekcjach, choć „teamsy” pozwoliłyby im łatwo się przekonać,
jak naprawdę wygląda edukacja w ich szkole i jak różne jest
podejście nauczycieli do swoich obowiązków. Byli dyrektorzy,
którzy nie wiedzieli, co się dzieje w ich szkole i nie potrafili
nawet określić, z jakich narzędzi korzystają nauczyciele. Jakby
tego było mało, nadzór nad szkołami ze strony kuratoriów, jak i
wsparcie z ich strony - również wyglądały słabo.
Uważa pan, że wszystko to można było lepiej zorganizować?
Mieliśmy sporo czasu, podczas którego można było poważnie
przeanalizować, jakie efekty nauczania da się uzyskać w zdalnej
edukacji, a jakie nie. Można było spróbować choćby nauki
hybrydowej, w której pewne elementy nauczania realizowane byłyby
jednak w szkole, w mniejszych grupach, w odpowiednim reżimie
sanitarnym. Uczniowie mogliby np. eksperymentować na fizyce czy
chemii, prowadzić dyskusje na różnych przedmiotach. Niestety, zbyt
łatwo, bez głębszego namysłu podjęto decyzję o całkowitym
zamknięciu szkół. Dziś widzimy, jak dewastujące było to
doświadczenie dla psychiki młodych ludzi, jak również dla ich
edukacyjnego rozwoju. Gdyby po pierwszym szoku wywołanym pandemią
zastosowano po kilku miesiącach naukę hybrydową, uczniowie mieliby
większą wiedzę i umiejętności, a zarazem mniejsze poczucie
alienacji, utrzymaliby rzeczywiste kontakty z rówieśnikami i z
nauczycielami…
…coś by się w ich życiu działo, odczuwaliby mniejszy lęk przed światem. Przecież szkoła to miejsce pierwszych miłości i przyjaźni na całe życie, nauki radzenia sobie w społeczeństwie, miejsce rodzenia się pasji. Dziś wiele z tych rzeczy zastępują im seriale, kreujące często świat fałszywy, który jednak staje się prawdą, bo młodzież nie ma gdzie konfrontować filmu z rzeczywistością.
Cóż, nauka zdalna rodzi również i takie zagrożenia,
niszczy więzi społeczne, rodzi ogromne frustracje i poczucie
samotności. To się pogłębiło w marcu, kiedy zamknięto dosłownie
wszystko. Dzieci, które mogły się wyżalić przed rodzicami i
miały poczucie, że ktoś ich słucha - i tak miały lepiej niż te,
które zostały pozostawione same ze swoimi myślami. Jeszcze raz
powtórzę, nie doszło w Polsce do poważnej analizy skutków nauki
zdalnej. W efekcie przez większość pandemii stosowano dwie proste
recepty: po pierwsze dzieci mają siedzieć w domach, bo trzeba je
chronić przed wirusem poprzez izolację. Drugim lekarstwem było
obniżenie wymagań o 20-30 proc. na egzaminie ósmoklasisty i na
maturze. Proszę się zastanowić, jak w takiej sytuacji będą
wyglądały studia? Czy tam również będziemy obniżać poziom?
Raczej będziemy musieli umożliwić młodym ludziom nadrobienie
braków. W przeciwnym razie będą oni w przyszłości niepełnymi
profesjonalistami, skazanymi na kłopoty na rynku pracy. To wszystko
są konsekwencje, nad którymi rządzący powinni się zastanawiać
przy podejmowaniu trudnych decyzji.
W pandemii doszło też chyba do pogłębienia kolejnej choroby polskiego szkolnictwa, czyli manii testowania, która pozoruje wiedzę i wypuszcza ze szkół niedojrzałych życiowo ludzi.
To jest kształtowanie ludzi pod kątem bardzo prostego
sposobu widzenia świata. Albo jest A, albo B, albo C, albo D. Tu nie
trzeba myśleć, wyrażać wątpliwości, rozważać niuanse, spójnie
się wypowiadać. Na test wystarczy się wyuczyć, a potem można
wiedzę zapomnieć. Często się zastanawiam, jak by sobie poradzili
dzisiejsi uczniowie np. ze starą maturą z języka polskiego, kiedy
trzeba było napisać poważny esej na jeden z czterech tematów,
użyć argumentów na poparcie swej tezy, ładnie i samodzielnie
opracować temat, mając na to sporo czasu. Wtedy można było
dostrzec nie tylko, jaką uczeń ma wiedzę, ale też jak ją potrafi
wykorzystać, czy sprawnie i poprawnie posługuje się językiem,
umie używać argumentów.
Obniżamy wymagania, a wyniki na egzaminach są coraz gorsze. Przecież dzieci nie są chyba mniej inteligentne niż kiedyś?
Nie są. I choć przekroczyliśmy wszelkie granice w obniżaniu
wymagań, to wyniki egzaminów zewnętrznych są coraz niższe, zaś
większość ludzi w rzeczywistości jest coraz gorzej wykształcona.
Ale jak to jest możliwe?
To jest pewna filozofia edukacyjna obecna nie tylko w Polsce,
oparta na idei powszechnej standaryzacji, której rzekomo najlepszym
i najbardziej obiektywnym elementem, sprawdzającym uczniowską
wiedzę, są testy wyboru. One jednak moim zdaniem ograniczają
samodzielne myślenie uczniów, likwidują w istocie ich kreatywność.
Do tego autorzy podstaw programowych zachowują się tak, jakby
uczniowie byli coraz mniej inteligentni. Sądzę, że całość
podstaw programowych trzeba uważnie przeanalizować, uporządkować,
skorelować treści przedmiotów pokrewnych, ułatwiając
nauczycielom kreowanie autorskich rozwiązań programowych.
Powinniśmy np. dać większą swobodę nauczycielom języka
polskiego w doborze lektur uzupełniających „żelazny”,
ogólnopolski kanon. Cieszyłbym się też, gdyby na lekcjach
historii szkoła romantyczna, z jej insurekcyjnym charakterem
gloryfikującym nie zawsze przemyślane powstania narodowe, została
wzbogacona o nurt myśli szkoły krakowskiej, bardziej racjonalnej,
odcinającej się od działań typu: „poszli nasi w bój bez
broni”. Na takim sporze można budować fascynujące, angażujące
uczniów dyskusje. Trzeba przywrócić sprawdzone i skuteczne metody
kształcenia przedmiotów ścisłych i przyrodniczych oraz zaprzestać
spychania ich na drugi plan edukacyjny. Jeśli dalej będziemy
obniżać wymagania w tych przedmiotach, to czy doczekamy się
pokolenia świetnych inżynierów, informatyków, lekarzy? Na pewno
nie. A bez nich marnie rysuje się polska przyszłość.
Proszę mi powiedzieć, jak może się zmienić szkoła, skoro nauczyciele zarabiają tak mało? Przecież efekt jest taki, że do zawodu idą albo pasjonaci, albo - częściej - ludzie przeciętni.
Od października 2019 roku stopniowo wchodzą w życie nowe
standardy kształcenia nauczycieli. Np. uprawnienia do nauczania
najmłodszych dzieci będzie można uzyskać tylko kończąc
jednolite, pięcioletnie studia magisterskie, prowadzone tylko na
uczelniach spełniających wysokie wymagania. Nie będzie też można
zdobyć uprawnień do pracy w tym obszarze edukacji podczas studiów
podyplomowych. Równocześnie każdy nauczyciel przedmiotu będzie
musiał studiować w pięcioletnim cyklu określony kierunek.
Niestety, wokół tych kwestii wciąż toczy się batalia, bo część
szkół wyższych protestuje, gdyż nie spełniają podwyższonych
wymagań. A co do wynagradzania nauczycieli, trzeba przestać się
bać związków zawodowych i uzależnić wysokość zarobków od
jakości nauczycielskiej pracy. Mamy bowiem w Polsce wielu naprawdę
świetnie pracujących i zaangażowanych nauczycieli, którzy
zarabiają tyle samo, jak ci, którzy przychodzą tylko do pracy i
sprawnie wypełniają dokumenty. Niepokojące jest również to, że
wszelkie próby zmiany tej sytuacji, np. poprzez przywrócenie
cyklicznej oceny nauczycieli i powiązanie jej wyników z wysokością
nauczycielskiego wynagrodzenia, upadły pod presją związków. Taka
sytuacja zniechęca wielu utalentowanych absolwentów do podjęcia
nauczycielskiej pracy. Tak samo jak blokuje ich zbiurokratyzowanie
szkół i panujący w wielu z nich marazm. Gdyby wprowadzić system
promujący samodzielność i gwarantujący podwyżki efektywnie
pracującym pedagogom, nie cierpielibyśmy na brak dobrych
nauczycieli. Pamiętajmy też, że nauczyciele kreatywni, stosujący
autorskie programy, nie wypalają się tak szybko, jak ci tonący w
schematach.
Gdyby nawet te zmiany zaszły, to na ich efekty poczekamy sporo
lat. Dziś mamy taką rzeczywistość, że minister edukacji obniża
wymagania dla maturzystów, a jednocześnie zapowiada, że za dwa
lata będą one podwyższone i nie będzie już można zdać
rozszerzonej matury bez uzyskania 30 proc. punktów na egzaminie.
Przecież to nierealne, biorąc pod uwagę skutki pandemii w
szkolnictwie.
Obawiam się, że ten pomysł polegnie w związku z
dalszym obniżaniem wymagań. Zostanie więc utrzymany obowiązek
przystąpienia do matury z jednego przedmiotu na poziomie
rozszerzonym (chociaż w tym roku go nie ma), ale bez określonego
progu zdawalności. Nadal będzie można otrzymać na nim zero
punktów i uzyskać maturę, bo zdało się ją z przedmiotów
obowiązkowych na poziomie podstawowym. Tylko że w ten sposób nadal
będziemy uprawiać fikcję kształcenia i wypuszczać coraz gorszych
absolwentów, którym trudno będzie sobie poradzić w życiu.
Powtarzam, brakuje nam kompleksowego spojrzenia na edukację, bo
wciąż dominuje skupianie się na szczegółach, które są
marginalne, ale dobrze brzmią w przestrzeni
ideologiczno-politycznej. W efekcie niekompetentnego i wąskiego
spojrzenia na edukację politycy i decydenci zdają się nie rozumieć
istotnych celów kształcenia. Uczniom może się dziś wydawać, że
dobra władza to ta, która obniży im wymagania. Niestety, zapłacą
za to wysoką cenę w przyszłości.
Jakie to może mieć skutki dla całego społeczeństwa?
Wskaźniki liczby osób studiujących lokują Polskę w
czołówce światowej. Cóż z tego, skoro dostać się u nas na
studia do większości szkół wyższych jest bardzo łatwo. Wiele z
ponad 400 naszych szkół wyższych jest na bardzo słabym poziomie i
jedynie najlepsze polskie uczelnie opierają rekrutację na wynikach
matury z przedmiotów zdawanych na poziomie rozszerzonym… Pyta pan
o skutki. Współczesny system edukacji promuje ludzi posłusznych,
bezrefleksyjnie wykonujących polecenia, umiejących „nastawić
żagle na odpowiednie wiatry”, słowem - konformistów. Źle
wykształceni ludzie są najczęściej mniej krytyczni, mniej
samodzielni intelektualnie, dużo łatwiej jest nimi manipulować. W
takim świecie człowiek może być już tylko bezrefleksyjnym
konsumentem, pozbawionym poczucia odpowiedzialności za swe życie,
zaś autorytetami w najważniejszych sprawach stają dla niego
celebryci. Ludzie już teraz przestają być obywatelami
podejmującymi świadome wybory polityczne, ale stają się
politycznymi kibicami, bez namysłu idącymi za swymi
klubami-partiami. Brakuje miejsca dla ludzi mających wątpliwości
wynikające z szerokiej wiedzy i umiejętności krytycznego myślenia.
Dla porównania Finowie nie boją się proponować uczniom podczas
lekcji tematów bardzo kontrowersyjnych, ale zmuszających do wyjścia
z utartych schematów i do samodzielnego myślenia. Ale tam cały
system kształcenia nauczycieli jest dużo bardziej wymagający, a
studia nauczycielskie prowadzi się jedynie na ośmiu najlepszych
uniwersytetach. Równocześnie nauczycielska praca jest dobrze
wynagradzana.
Kończąc, wróćmy jeszcze na chwilę do nauki zdalnej. Jak pana
zdaniem powinna wyglądać szkoła po powrocie uczniów za dwa
tygodnie?
Trzeba wykorzystać ten czas przede wszystkim na
odnowienie więzi społecznych, integrację uczniów, odbudowę
wzajemnego zaufania - bez nadmiernego nacisku na sprawdzanie wiedzy.
Tak jak jestem przeciwnikiem obniżania wymagań, tak uważam, że
mamy dziś sytuację nadzwyczajną i przede wszystkim musimy skupić
się na odbudowaniu psychiki dzieci i relacji między nimi. Dopiero
potem możemy stawiać przed nimi nowe wyzwania.
całość tutaj:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz