Złote kamienie od piorunów
Złotawy kamyk. Niepozorny, ale możliwy do znalezienia tylko na mazurskiej ziemi. Podobno nie ma go na Dolnym Śląsku, w Jastrzębiej Górze ani w Cieszynie. Nie słyszałam o nim na Lubelszczyźnie i w okolicach Kielc. Wszędzie tam pytam o ów kamyk. Nikt go tu jednak nie widział. Może więc to zaczarowany kamień pruskiej ziemi?
Chodzi mi o pewien kamyk w kolorze bursztynu, tak zwaną piorunową strzałkę lub piorunowy prątek. Mówiło się o nim na Prusach, że to kamień magiczny, bo powstały po uderzeniu pioruna. Byli i tacy, co łykali „pioruny” w nadziei na to, że ochronią ich przed prawdziwą błyskawicą. W niemieckich rodzinach kamienie te nazywały się donnersteine.
Skąd wziął się ów tajemniczy kamień?
Informacje o nim sięgają aż do mitologii słowiańskiej. Otóż wierzono wówczas w bóstwo Peruna. Był to bóg piorunów, błyskawic i grzmotów. Czczony przez wszystkich Słowian, a także Bałtów. Perun mieszkał w najstarszym i największym dębie w lesie, a jego bronią był kamienny piorun, zwany też strzałą bożą, piorunową strzałą lub piorunowym prątkiem. Gdy mówiono o niej, myślano o belemnitach czuli skamielinach mięczaków, oraz o fulgorytach (z łac. fulguritus „ugodzony piorunem”), które były szkliwem kwarcowym, wytapianym przez piorun.
To właśnie na Mazurach szczególną uwagę zwracano na owe belemnity i fulguryty i poprzez magiczne pochodzenie nazywano je bożymi prątkami. Uważano je za dar losu. Znane są sytuacje, że wkładano je nawet do niemowlęcej kolebki, połykano, by już na cale życie obronić się od uderzenia pioruna oraz pocierano nimi wymiona krów, gdy traciły mleko.
Ludzie znajdowali te kamienie, gdy kopali piach lub żwir. Niemal wszyscy mówili, że to groty, które powstawały pod wpływem ogromnej temperatury wytwarzającej się w czasie uderzenia piorunów i stąd właśnie powstała nazwa: strzałki piorunów. Słowianie południowi umieszczali je pod dachem, by chroniły domostwo przed piorunami, albo kładli na parapetach. Używano ich także w leczeniu chorób oczu, boleściach itp. Na pewno broniły przed nieczystą siłą.
Z mojego dzieciństwa pamiętam podwórkową rywalizację w znajdowaniu „piorunów”. Zawsze miałam ich co najmniej kilka. Porównywałyśmy z koleżankami ich kształty i kolor, zawsze nadając naszym kamieniom magiczną moc. Rok temu spotkałam się z moimi Czytelniczkami z Niemiec, Juttą Oxenknecht i Beatą Jarmusz, matką i córką. Obie mieszkały w Mrągowie, a Jutta jeszcze przed wojną, w Sensburgu. Wysłuchałam ich opowieści, pytając, co chciałyby w zamian, prócz książki z autografem. Obie poprosiły mnie o donnersteine. Tak się złożyło, że miałam kilka, które znalazłam w przydomowy ogrodzie.
Opowieści Jutty i Beaty stały się głównym wątkiem w mojej „Prowincji pełnej smaków”, wydanej w marcu tego roku.
Moje donnersteine wciąż są w moim domu. Leżą na parapetach i półkach, od najmłodszych lat są moimi talizmanami, na długo przed tym, jak wytłumaczyłam ich pochodzenie i związek z pruską tradycją. My, dzieci z podwórka na osiedlu Parkowym w Mrągowie wiedziałyśmy o ich niezwykłości już od dawna….
Belemnity. Prątki boże….
Więcej w sobotniej Gazecie Olsztyńskiej.
A już teraz zapraszam moich Czytelników do przesłania mi krótkich opowieści o niezwykłościach warmińsko – mazurskich, podobnych do donnersteine. Te które mnie najbardziej zaintrygują, zostaną opisane w mojej rubryce, a może również w najnowszej powieści, a ich autorzy otrzymają ode mnie audiobooki „Prowincji pełnej marzeń”. Proszę o wysyłanie mi kilkuzdaniowych opowieści na adres kasiae@gmail.com
http://prowincjapelnamarzen.blog.pl/2013/11/2
1/zlote-kamienie-od-piorunow/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz