reblogged
Wiele wskazuje na to, że Niemcy od samego początku zastawili pułapkę na polskich biskupów. Dlaczego tak sądzę?
Spadło to jak grom z jasnego nieba: władzę komunistyczną ogarnęła furia, a zwykli Polacy spoglądali po sobie z niedowierzaniem. Arcybiskup Karol Wojtyła ledwo zjechał z Soboru Watykańskiego do Krakowa, w wypełnionym po brzegi kościele św. Anny wygłosił kazanie, w którym próbował wyjaśnić wiernym ideę „Listu biskupów polskich do niemieckich” z 18 listopada 1965 r. Nadaremnie. Tłum opuścił świątynię niepocieszony.
W tekście
tym dotykam sprawy ze wszech miar trudnej, ale niezwykle istotnej dla
każdego, kto próbuje objąć wzrokiem cały proces uzależniania się
polityki polskiej od Berlina. Słowa „polityka” użyłem tu z pełną
świadomością, gdyż orędzie polskich biskupów i niemiecka na nie
odpowiedź miały właśnie taki charakter. A skoro w III Rzeczypospolitej o
całej tej sprawie można mówić dobrze lub wcale, warto się jej bliżej
przyjrzeć. Od razu lojalnie ostrzegam: w swoich dociekaniach
przymnożyłem tylko znaków zapytania.
Na dobrą
sprawę niczego tu nie wiemy na pewno. Pomysł listu powszechnie
przypisywany jest arcybiskupowi wrocławskiemu, rodowitemu Ślązakowi, ks.
Bolesławowi Kominkowi. To on miał zredagować rzeczony dokument od razu w
języku niemieckim i – obok ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego i
arcybiskupa krakowskiego, ks. Karola Wojtyły – wywrzeć największy wpływ
na jego treść. Z politycznego punktu widzenia największy ciężar
gatunkowy listu zawierał się w słowach: przebaczamy i prosimy o przebaczenie.
Według dominującej dziś wykładni biskupi polscy liczyli na to, że w
swojej odpowiedzi biskupi niemieccy wyrażą poparcie dla granicy na Odrze
i Nysie. Przeliczyli się.
Datowana na 5
grudnia 1965 r. replika okazała się politycznym majstersztykiem.
Biskupi niemieccy (pamiętajmy, że był to dokument wspólnie podpisany
przez hierarchów z NRF i NRD!) nawet słowem nie zająknęli się o nowych
granicach zręcznie wyrażając nadzieję, że nieszczęsne skutki wojny przezwyciężone zostaną w rozwiązaniu wszechstronnie zadowalającym i sprawiedliwym.
Niestety, to nie wszystko. Umiejętnie podkreślono ogrom niemieckich
ofiar II wojny światowej i nieszczęść, jakie dotknęły ten naród: miliony Niemców musiały opuścić swoje rodzinne strony, w których żyli ich ojcowie i pradziadowie. Stąd już tylko logiczny krok do sformułowania kolejnej mistyfikacji, której skonsumowanie odbywa się na naszych oczach: ilekroć
ci Niemcy mówią o „prawie do rodzinnych stron", to nie ma w tych
słowach - pomijając nieliczne wyjątki - agresywnych zamiarów. Nasi
Ślązacy, Pomorzanie i mieszkańcy Prus Wschodnich pragną przez to
wyrazić, że w swoich starych stronach rodzinnych mieszkali prawnie i że
nadal pozostają z nimi związani. Wisienką na erystycznym torcie
można nazwać zaproszenie polskich biskupów na uroczyste obchody...
niemieckiego biskupstwa w Meissen (Miśni, wówczas na terenie NRD)! Na
zakończenie swojego listu niemieccy biskupi zacytowali słynne już słowa
polskich dostojników kościelnych zawierające prośbę o przebaczenie.
Błyskotliwie zwieńczyli w ten sposób cały wywód mieszczący się – w
obowiązującej do dziś – doktrynie politycznej swojego państwa.
Polscy
biskupi poczuli gorycz porażki. Najdobitniej obrazują ją słowa Prymasa
Wyszyńskiego do Przewodniczącego Episkopatu Niemiec, ks. kardynała
Juliusa Döpfnera: Muszę Jego Eminencji się przyznać całkiem szczerze,
że odpowiedź niemieckiego episkopatu na nasze orędzie rozczarowała nie
tylko Polaków, ale i opinię światową. Nasza tak serdecznie podana dłoń
została przyjęta nie bez zastrzeżeń. Sprawę próbował ciągnąć arcybiskup Kominek: Byłoby
być może lepiej, gdyby nasi niemieccy współbracia gwoli wyjaśnienia raz
jeszcze zabrali głos, gdyby niedwuznacznie wyrazili swoje zrozumienie
dla naszego prawa do istnienia nad Odrą i Nysą. Nikt go już wtedy
jednak nie słuchał. Mleko się rozlało. Strona polska poniosła
dyplomatyczną i propagandową klęskę, a jej echa rozniosły się po całym
świecie.
Wiele
wskazuje na to, że Niemcy od samego początku zastawili pułapkę na
polskich biskupów. Dlaczego tak sądzę? Otóż treść polskiego listu była
konsultowana przez dłuższy czas z niemieckimi hierarchami i środowiskami
opiniotwórczymi. Co to oznacza? Ano nic innego niż to, że strona
niemiecka miała zapewne wpływ na ostateczny kształt listu z dnia 18
listopada 1965 r. A to właśnie swoim zaskoczeniem a później zagubieniem
listu (!) i w konsekwencji brakiem wystarczająco długiego czasu na
gruntowne przemyślenie swojej odpowiedzi (obie strony pragnęły, by
korespondencja zamknęła się w przedziale czasowym obrad Soboru
Watykańskiego II) Niemcy tłumaczyli się rozgoryczonym Polakom.
Zastanawiać
musi, jak wielki chaos panował podczas podpisywania listu przez polskich
biskupów, skoro aż trzech z nich podpisało się na nim... dwukrotnie?!!!
I dalej (mając w pamięci presję na dotrzymanie terminu soborowego): czy
układ podpisów pod dokumentów nie świadczy czasem o tym, że większość z
hierarchów podpisała dokument nie widząc go i nie znając jego treści?
Wszak redagowany był po niemiecku, a trudno uwierzyć, by wszyscy
hierarchowie tak biegle znali ten język, by uchwycić wszystkie
polityczne niuanse listu? I w końcu: dlaczego oficjalna literatura tego
tematu z uporem podaje, że polską korespondencję podpisało 34 biskupów,
skoro na oficjalnym dokumencie widnieje 36 nazwisk???
Dużo tych niejasności. Jak dla mnie – zbyt dużo. Chciałoby się rzec, że znów poszli nasi w bój bez broni.
Naiwność to tylko, czy może coś więcej? Kiedyś na to pytanie z
pewnością odpowiemy. Dziś możemy tylko patrzeć na to, jak niemieckie
delegacje składają kwiaty pod pomnikiem abp. Kominka i łamaną
polszczyzną, z wielką satysfakcją odczytują umieszczone u jego stóp
słowa: „PRZEBACZAMY I PROSIMY O PRZEBACZENIE”.
Może tym matołom, agentom, zagubionym, oczadziałym, niekumatym, nierozgarniętym (*) łuski z oczu opadną.
(*) niepotrzebne skreślić (albo dopisać).
Nawet wielu duchownych widzi doskonale pewne sprawy, zwłaszcza te po SV II.
Kościół w sprawach politycznych należy traktować tak jak inne podmioty.
I nie mieszać do tego Ewangelii.
[oczyma wyobraźni widzi ją w szyszaku, z kopią i muszkietem, tęgą dosiadającą kobyłę!]
Już ona nam da, żeśmy się pomyśleć ośmielili wątpiąco, czy aby nasi umiłowani hierarchowie czasem się aby nie mylą w swoich strategiach! Już ona nas wybatoży cierpkim słowem, od sowietów zaczynając i na psach niewiernych kończąc!
Oto najnowsze oświadczenie Watykanu w wiadomej sprawie:
"Arcybiskup Józef Wesołowski, były nuncjusz na Dominikanie odwołany przez papieża Franciszka po oskarżeniach o pedofilię, jako obywatel Watykanu podlega jego wymiarowi sprawiedliwości - oświadczył rzecznik Stolicy Apostolskiej ksiądz Federico Lombardi."
Co do tamtej sprawy, Jeżeli ktoś znał ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego na pewno przyzna mi racje iż jeżeli przyszła by zgroza wybierać pomiędzy Polską a Watykanem, idąc do Częstochowy na bosaka z łzami w oczach i modlitwą o przebaczenie wybrał by Polskę!
Pomijając już fakt ze nie była to sprawa kościoła, Biskupi działali tylko w dobrej wierze gdyż byli Polakami i chcieli dobra dla kraju. Jednak Szwaby
jak zawsze odwdzięczyli się perfidią i przebiegłością za nasze dobre serce.
(Czy wiecie ze gdyby chciano postawić el. atomowa na Bugu w Gąsiorowie jak planowano Zuzela i cała pamięć z dzieciństwa ks.Wyszyńskiego mogła by przestać istnieć? Za blisko do elektrowni).
No jasne! Ewangelia powinna być punktem odniesienia i podstawą WSZELKICH działań.
Ale ich niemieccy koledzy mieli inne zdanie i też dbali o interesy swego kraju.
I to jest właśnie jaskrawy przykład, że Kośció jako instytucja nie może byc postrzegany jako gwarant polskich interesów. Ani żadnego innego kraju. Kosciół to kościół.
Tamta jest chyba jeszcze groźniejsza.
Cyrkówka co najwyżej sobie nieobyczajnie warknie w szewskim stylu ale tamta... Dziurę w brzuchu wyboruje :(
Co do tematu: jeżeli założymy pełną naiwność polskich biskupów w 1965 r. (czyli wykluczymy zależność choćby jednego z nich od czynników pozakościelnych), to raczej za pewnik musimy przyjąć, że po drugiej stronie bezwiednie mieli za "partnera" ludzi z niemieckich służb.
(Oprócz w bardzo dawnych czasach Mazowsza)
Są jednak ludzie chcący to zmienić i pisać inną historie. Przykładem jest
Rzeczpospolita która była ostoją wolności religijnej. Jednak wciska się
ludziom kit ze była katolicka na zasadzie jednolitej. Bzdura. Dla tego
Rzeczpospolita była wielka gdyż religijnie była "wolna". Gdy chciano ją religijnie jednolicie stłamsić przestała odgrywać role sobie przeznaczoną.
Oczywiście nie mówimy tu o wierze lecz instytucji kościelnej.
Kierowali sie prawdopodobnie, tak jak nasi biskupi, dobrze pojętym, własnym interesem.
Redakcja tego dokumentu razem z Niemcami faktycznie budzi jednak poważne watpliwości. Ale to juz sprawy służb a nie polityki Watykanu.
Ta jest zawsze podporządkowana interesom Kościoła. A, że czasami jest zbieżna z racjami pojedynczego państwa ? Przypadek.
Będe stał w bezpiecznej odległości i sie przyglądał :D)))
Ale po prawdzie to nie R. wymysliła tylko cyrkówka.
"Póki świat światem, nie będzie Niemiec Polakowi bratem".
Pozdrawiam.
nie zapomnieli gdzie się znajdują i w końcu zapomnieć ze jakieś
granice są nierozstrzygnięte. Po pierwsze one oficjalnie są uzgodnione
a po drugie żadna granica nie jest na stale dla tego trzeba jej strzec!
Jak na razie to "przewracamy" wszystkie graniczne słupki, nawet brytyjskie.
Po prostu niebacznie się odkryli.